Wydrukuj tę stronę

Do członków Towarzystwa Przyjaciół MIasta Kazimierz Dolny

Oceń ten artykuł
(12 głosów)

Stefan Przesmycki

 

                                                                                                        Lublin, dnia 28 listopada 2013 r

 

 

Do członków Towarzystwa Przyjaciół Miasta Kazimierz Dolny

Jaka będzie przyszłość naszego Towarzystwa ?

 

 

Wreszcie po trzech latach martwoty w Towarzystwie Przyjaciół Miasta Kazimierza Dolnego coś drgnęło. Pan prezes Bartłomiej Pniewski wziął się do odrabiania wielu bardzo ważnych, lecz zaniedbanych spraw. Wyliczmy te najbardziej istotne po kolei:

1/ nieczynna strona internetowa,

2/ niezwoływanie walnych zgromadzeń co roku,

    co dowodzi łamania postanowień Statutu,

3/ brak zainteresowania inkasem składek członkowskich,

4/ w okresie trzech lat nie dokonano zgłoszenia zmian personalnych w Zarządzie

    TPMK w prowadzącym KRS Sądzie Gospodarczym.

Zmiany te, powstały w wyniku wyborów.  Nowy Zarząd Towarzystwa zgłoszono do Sądu dopiero w dniu 14 października 2013 r., a Sąd dokonał rejestracji 17.10.2013. Zgodnie

z przepisami obowiązującego prawa, brak rejestracji w KRS powoduje, utratę osobowości prawnej podmiotu.

Innymi słowy przez okres trzech lat Towarzystwo Przyjaciół Miasta Kazimierza Dolnego nie istniało z prawnego punktu widzenia. Fakt ten niesie poważne konsekwencje. Pan B. Pniewski do dnia 17.10.2013 r. nie był Prezesem TPMKD. To samo dotyczy wszystkich członków Zarządu. Wobec tego wszystkie decyzje, uchwały, zobowiązania w tym finansowe są nieważne

i powinny być uważane za niebyłe. To są konsekwencje największego zaniedbania, którego dopuścił się pan Bartłomiej Pniewski. Ten fakt lenistwa czy braku wiedzy, całkowicie dyskredytuje Pana Bartłomieja Pniewskiego jako Prezesa TPMKD.

W celu wyjaśnienia takiego zachowania się Pana Bartłomieja Pniewskiego, należy wrócić do końca kadencji Prezesa ś. p. Stefana Kurzawińskiego. Ciężko chory Prezes, zdawał sobie sprawę z faktu, że zostało mu niewiele czasu na uporządkowanie ziemskich spraw. Zabiegał usilnie

o wybór nowego prezesa. Zwoływał kilka walnych zgromadzeń sprawozdawczo-wyborczych. Jednak na żadnym nie było kworum. Uczestniczyłem na dwóch ostatnich.  Przymuszony niesprzyjająca sytuacją, Prezes Stefan Kurzawiński postanowił najpierw znaleźć kandydata na następcę prowadząc skrupulatnie od wielu lat autorską kronikę wydarzeń kulturalnych

w Kazimierzu Dolnym. Mógł przy tym poznać mieszkającego w Męćmierzu pana

Bartłomieja Pniewskiego organizującego w swoim miejscu zamieszkania rożne imprezy kulturalne, na których bywało niekiedy nawet kilkudziesięciu mieszkańców Męćmierza.

Być może ten fakt był powodem, że, zaproponował B. Pniewskiemu objęcie swojego stanowiska. Trzeba było pogodzić się z tym, że pan B. Pniewski nie należał do TPMKD.

Nie można mieć za złe zdesperowanemu Prezesowi Stefanowi Kurzawińskiemu, że wybór nowego prezesa przypomina uliczną łapankę.

Pan B. P. będąc neofitą w nowym środowisku nie bardzo wiedział jak się w nim poruszać, znalazł, więc sobie nowe, bardziej eksponowane pole do wyładowania swojej aktywności. Zamieszczone w nowo otwartej stronie internetowej sprawozdanie z działalności TPMKD za okres od 27 listopada 2010r. do 15 listopada 2013 r., stanowi panegiryk napisany na swoją cześć.

 

http://przyjacielekazimierza.pl/nowa/wp-content/uploads/2013/11/Sprawozdanie-Zarz%C4%85du_2010-2013.pdf

 

Treść sprawozdania dowodzi, że jej autor jest megalomanem. Pojęciem tym określa się potocznie zawyżoną nieprawidłowo samoocenę, ale także system urojeń tzw. urojenia wielkościowe. Powyższa diagnoza wynika z lektury części sprawozdania zatytułowanej

,,w zakresie działań zewnętrznych”.

Aż dech w piersiach zapiera, gdy się to czyta. Oto genialny prezes współpracuje z Kancelarią Prezydenta RP, z Władzami, Instytucjami województwa lubelskiego, oraz z Władzami Samorządowymi Gminy Kazimierz Dolny i Powiatu Puławskiego. Dalej dowiadujemy się, że Prezes brał odział w 36 sesjach Rady Miasta, oraz w 54 Komisjach Rady Miejskiej. Jednocześnie w okresie tym Prezes brał udał w 32 posiedzeniach Zarządu. Jeśli te informacje są prawdziwe to widać, że Prezes swoją aktywność skierował na zewnątrz TPMKD, gdzie miał: 36+54=90 różnych posiedzeń zaś w tym czasie przeprowadził tylko 32 posiedzenia Zarządu. 

Wreszcie ostatni rozdział zawarty w sprawozdaniu ,,,Współpraca z innymi organizacjami pozarządowymi lub ich związkami”. Treść tego rozdziału wzmacnia moją wyżej przedstawioną diagnozę a zwłaszcza szczególnie dobitnie potwierdza, że pacjent cierpi na urojenia wielkościowe. Zgromadzono tu masę materiałów z odbywającego się corocznie

w Janowcu i Kazimierzu Dolnym festiwalu filmowego ,,Dwa Brzegi”. 

Ma to sprawić wrażenie jakoby Prezes był współtwórcą tej imprezy. Zwracam uwagę na jeszcze jedno pole działalności Prezesa, mianowicie udział w komisjach ekspertów powoływanych przez Burmistrza. Wątek ekspertów rozwinę w dalszej części tego tekstu.

Poniżej podaję parę istotnych informacji o panoszeniu się B. Pniewskiego w jego miejscu zamieszkania.

W Męćmierzu mam swój dom i mieszkam tam ponad 40 lat. Po długim czasie wprowadził się tam pan Bartłomiej Pniewski z rodziną. Jakiś czas panował spokój, ale wkrótce pojawiły się ostre konflikty wywoływane przez pan Bartłomieja Pniewskiego. Miałem wówczas żaglowy jacht kabinowy, którym odbywałem rejsy po Wiśle. Poza rejsami łódź była przycumowana przy brzegu. Dalej od brzegu w stronę ulicy była stroma skarpa z wydrążonym przez wody opadowe głębokim rowem, systematycznie zasypywanym śmieciami wyrzucanymi przez okolicznych mieszkańców. Śmieci przybywało i dopiero duża ulewa zmywała wszystko na plażę i do koryta Wisły. Widok sterty śmieci był tak irytujący, że postanowiłem znaleźć radykalne rozwiązanie. W pobliżu konsul Będkowski budował głęboko podpiwniczony duży dom i musiał się pozbyć ziemi z wykopów. Ziemię tę dostałem od Będkowskiego darmo, musiałem tylko opłacić operatora koparki za jej transport nad Wisłę… Powstał cypel o długości ok 25 m licząc od końca ulicy. Nawiezioną ziemie należało ubić i obsiać trawą. Na tym cyplu stoi teraz duży głaz granitowy z napisem upamiętniający przeładunek skarbów wawelskich

z galarów na furmanki w roku 1939.

Pozostało jeszcze wykonać najważniejszą pracę, a mianowicie zabezpieczyć teren przed erozją wodną, budując odpowiednie koryto i drogę o umocnionej nawierzchni.

W Męćmierzu w czasie deszczu, wody opadowe wypływały z ulicy wiodącej ku Wiśle, oraz

z dwóch wąwozów.

W pobliżu studni strugi te łączyły się w wartki potok, który z dużą siłą drążył głębokie wyrwy

w linii brzegowej. Chcąc temu zapobiec musiałem sporządzić odpowiedni projekt. Wykonałem geodezyjne pomiary sytuacyjno-wysokościowe, wykreśliłem projekt techniczny, który uzgodniłem w Gminie. Burmistrz Szypa do bezpośredniej kontroli moich prac nad Wisłą, wyznaczył mgr Grzegorz Dunię, 

Od początku byłem obserwowany przez pana B. Pniewskiego. Zaciekawiony moją robotą, wypytywał o szczegóły. Zmasowany atak nastąpił, gdy pojawiły się pierwsze szczypiory niedawno zasianej trawy. Wraz z B. Pniewskim przyszło ok. 10 osób mieszkających w pobliżu. Stwierdzili, że nie mam prawa nic zmieniać w pobliżu ich domostw. Zdecydowanie sprzeciwiali się porządkowaniu tego terenu. Argumentowali, że jak tu będzie ,,za ładnie” to będą tu zjawiać się niepożądani goście. Między innymi piwosze siedzący przy odległym o kilometr klepie. Po pewnym czasie zaprosił mnie Burmistrz Szczypa. Pokazał mi paszkwil podpisany przez blisko10 osób. Oprócz najbliższej rodziny podpisy złożyli sąsiedzi Pniewskich. Pismo, jak typowy paszkwil zawierało niebywałe, zmyślone brednie. Oczywiście zaniechałem kontynuacji przedsięwzięcia. Na placu budowy pozostały pryzmy krawężników

i sterty kamieni polnych.

Następną ofiarą agresywnej napaści B Pniewskiego i jego popleczników był Henryk Skoczek. Tworzył swoją przyszłą białą flotę, remontując różne stare kadłuby. Przeważnie roboty szkutnicze prowadził przy ul. Słonecznej obok swojego domu. Jednak z nieznanych mi powodów zaczął wykonywać prace szkutnicze nad brzegiem Wisły.

Z pobliskiego domu Mariana Gryty przeciągnął kabel elektryczny.

Na armatora Henryka Skoczka rzuciła się cala grupa pod wodzą B. Pniewskiego. Próba bezpośredniego wyrażenia swej dezaprobaty wobec działalności Henryka Skoczka zakończyła się sromotną porażką. Henryk Skoczek nie należy do ludzi, którzy dają sobie dmuchać w kaszę. Nieprzebierający w słowach i okazałej postury łatwo i skutecznie zniechęcił intruzów do zbyt bliskiego z nim kontaktu. Nie oznaczało to jednak rezygnacji z przyjętego planu wyrugowania go z terenu, który uznawali za swoją strefę wpływów. Zaczęli posługiwać się wyśrubowaną metodą pisania paszkwili i donosów do różnych instancji. W wypocinach zawarte były wprost nieprawdopodobne insynuacje. Na przykład w liście skierowanym do kancelarii premiera Buzka napisali, że od hałasów wydzielanych przy remoncie statków pękają mury w janowieckim zamku i kontynuacja robót niechybnie doprowadzi do zawalenia tego zabytkowego obiektu. Nie wiedzieli zapewne, że jedyny, znany przepadek zawalenia się budowli od hałasu miał miejsce w czasach biblijnych,, kiedy to zawaliły się mury Jerycha. Ale sprawiły to trąby a nie jakieś mizerne stukania młotków.

Najbardziej spektakularną, terrorystyczną akcją w wykonaniu Bartłomieja Pniewskiego i jego ekipy, był atak skierowany na wybitnego polskiego architekta Stefana Kuryłowicza, który był pasjonatem lotnictwa. Po uzyskaniu licencji pilota nabył samolot, na którym przylatywał

z Warszawy do Kazimierza Dolnego gdzie miał swój dom. Pewną przeszkodę w jego powietrznych podróżach stanowiła zbyt duża odległość od lądowiska do domu. By temu zaradzić kupił powyżej Męćmierza odpowiednie pole, które po rekultywacji stanowiło dobre lądowisko. Nigdy dotąd w środowisku Bartłomieja Pniewskiego nie było takiej wrzawy, takiej eksplozji nienawiści w stosunku do intruza, który ośmielił się latać nad ich terytorium. Wobec Stefana Kuryłowicza wysuwano przeróżne absurdalne zarzuty. Podaję kilka z nich:

1/ silnik awionetki hałasuje i wydziela trujące spaliny

2/ na lądowisku będą odbywały się zloty licznych samolotów stanowiących własność

    przyjaciół Stefana Kuryłowicza.

3/ Lądowisko w rzeczywistości jest zakamuflowanym lotniskiem pasażerskim.

    Będą tu lądować goście przybywający do hotelu Król Kazimierz.

4/ Na terenie lądowiska zaczęto budować potężne zbiorniki na paliwo lotnicze, co

   stwarzać będzie zagrożenia dla środowiska naturalnego, oraz stwarzać

   niebezpieczeństwo wybuchu pożaru.

Zaczęła się wielka akcja pisania paszkwili i donosów do wszelkich możliwych władz od Burmistrza Duni poczynając aż po kancelarię premiera. Oprócz przedstawionych wyżej zarzutów pisma zawierały multum innych inwektyw. Ich niecne zabiegi odniosły taki skutek, że Kuryłowiczowi odmówiono legalizacji lądowiska. W świetle prawa na takim terenie nie wolno było lądować poza sytuacją przymusową. Żal mi było tego gnębionego człowieka, tym bardziej, że podzielałem i rozumiałem jego pasję. Ukończyłem bowiem Oficerska Szkołę Lotniczą

w Dęblinie, gdzie później przez szereg lat byłem w niej wykładowcą. Próbowałem ich mitygować, a nawet zawstydzać. Tłumaczyłem, że o wiele bardziej hałasują i smrodzą liczne przejeżdżające przez Męćmierz motocykle niż raz w tygodniu szybko przelatująca nad nim awionetka. Wszystkie te moje zabiegi nie dały żadnego rezultatu. Natknąłem się na złowrogi mur niechęci a nawet nienawiści. Wydawało się, że ostatnia możliwość zmitygowania zorganizowanej grupy była próba pojednania podjęta przez pana Krzysztofa Masojadę.

Kupił on w Męćmierzu dom od Rudolfa Buchalika i często w nim przebywał.

Pracował w dużych zagranicznych przedsiębiorstwach budowlanych. Oprócz dużej kultury osobistej posiadał umiejętność pozytywnego oddziaływania na ludzi. Przyjaźniący się z nim Stefan Kuryłowicz poprosił go o pomoc w usunięciu konfliktu. Krzysztof Masojada zaprosił do swojego obszernego ogrodu całą liczną, zorganizowaną grupę, oraz wielu sąsiadów na luźne spotkanie. Miano na nim omówić powody zaistniałego konfliktu a przede wszystkim próbować go usunąć. Rozsiedliśmy się przy dużym ogrodowym stole i na licznych siedziskach.

Pierwszy zabrał głos Stefan Kuryłowicz. Spokojnym, pozbawionym emocji głosem opowiadał

w szczegółach o swojej lotniczej pasji, której dotychczas nie mógł zaspokoić. Zwracając się do swoich adwersarzy, prawie ich błagał o zaniechanie przeszkadzania w legalizacji lądowiska. Przykro było patrzeć na to widowisko, jak dojrzały mężczyzna poniża się przed takim podstępnym indywiduum. Pierwszy zabrał głos jeden ze starych kawalerów (prawie cytat):

,,bardzo lubię zupę pomidorową, ale z tego powodu nie kupię sobie fabryki zupy pomidorowej”.

Nikt się nie zaśmiał, wszyscy milczeli. Ja również zabrałem głos przytaczając argumenty, użyte już wcześniej w rozmowie z B. Pniewskim. Wreszcie głos zabrał sam lider zorganizowanej grupy. Od razu widać było, że prośba Stefana Kuryłowicza nie wywarła żadnego wrażenia na

B. Pniewskim, gdyż jak mantrę zaczął przedstawiać swoje zarzuty wobec awionetki.

Tak więc wszystkie zabiegi Krzysztofa Masojady spełzły na niczym.

 

Stefan Marian Kuryłowicz

–polski architekt, dr hab. inż. architektury i urbanistyki o specjalności:

architektura budynków użyteczności publicznej, wykładowca Politechniki Warszawskiej.

Ukończył Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej.

Urodził się w Warszawie w dniu 26 marca 1949 r.

Zginął śmiercią lotnika dnia 6 czerwca 2011 roku w Asturii w Hiszpanii.

W dniu 5 listopada odsłonięto jego pomnik w Warszawie na Woli.

 

Zgodnie z obietnicą rozwinę wątek udziału przedstawicieli Zarządu w Komisjach Ekspertów powoływanych przez Burmistrza.

Miałem wątpliwą przyjemność zetknąć się z tymi ,,pożal się Boże ekspertami”.

Od około 10-ciu lat w Urzędzie Miasta Kazimierza Dolnego leżał projekt instalacji pomnika starej techniki, związanego z wiślanymi parostatkami. Miał być realizowany jeszcze za kadencji Burmistrza Szczypy. W końcu Burmistrz Dunia na wiosnę br. rozpisał konkurs na projekt budowlany. Wygrał go pan inż. Marek Kozieł, młody architekt ze Szkoły Wrocławskiej.

Pan Marek szparko wziął się do roboty wykonując kilka koncepcji pomnika. Głównym elementem projektu mają być łopatkowe koła napędowe od parostatku Traugutt.  Oś łącząca koła oparta na dwóch podporach, miała być umieszczona nad basenem wypełnionym wodą.

W brzegach basenu zaprojektowano zamontowanie tryskaczy fontannowych. Usytuowanie kół nad wodą miało symbolizować dawny związek tego obiektu z wodą.

Ponadto sam basenik stanowiłby dużą atrakcję.

Byłaby to pierwsza fontanna zbudowana w Kazimierzu Dolnym. Ponieważ ja byłem inicjatorem idei wybudowania pomnika a arch. Tadeusz Strzępek był koordynatorem robót, byliśmy zapraszani do Burmistrza Duni na robocze spotkania, na których analizowaliśmy fragmenty projektu dostarczone przez pana inż. Marka Kozieła. W czasie jednej z tych „nasiadówek” pan burmistrz zaczął utyskiwać na zbyt skąpe fundusze. Zaczęliśmy się zastanawiać jak temu zaradzić. Doszliśmy do wniosku, że trzeba znaleźć bogatego sponsora. Najbogatsze były Azoty, które już sponsorowały nasze Muzeum Przyrodnicze. Pomnik zlokalizowany miał być w pobliżu Muzeum i wpisany do jego inwentarza, jako muzealny eksponat. Był to więc dobry punkt zaczepienia do rozmów z dyrektorem Azotów. Burmistrzowi było niezręcznie występować o jeszcze jedna dotację, więc podjęliśmy się tego zadania z Tadeuszem Strzępkiem.

Zwróciliśmy się do prezesa B. Pniewskiego o powołanie zespołu do spraw popierania budowy pomnika. Jako członkowie tego zespołu mogliśmy być wyposażeni w odpowiednie papiery upoważniające nas do prowadzenia rozmów ze sponsorami.

Gdy po długim okresie wyczekiwania prezes się nie odzywał, uznaliśmy, że zlekceważył nasze propozycje. Nieoczekiwanie wezwano nas do Burmistrza Duni na zebranie poświęcone pomnikowi. W sali konferencyjnej zastaliśmy Bartłomieja Pniewskiego, oraz trzech panów stałych mieszkańców miasta. Nazwisk ich nie wymienię, by nie psuć ich reputacji.

Zresztą wnoszone przez nich uwagi do projektu nie uczyniły mu większej szkody. Natomiast „ekspert” B. Pniewski zgłosił postulat likwidacji basenu i postawienia kół na suchym lądzie. Swój wniosek uzasadniał zmniejszeniem kosztów budowy. Wyraziłem swój stanowczy sprzeciw. Zebranie zakończyło się bez rozstrzygnięcia, które przewidziano na następnym zebraniu. Zreferowałem sprawę Henrykowi Skoczkowi, który jest prawowitym właścicielem kół. Uzgodniliśmy, że nie wyrazimy zgody na takie oskalpowanie projektu.

W przypadku upierania się „eksperta” w sprawie eliminacji basenu, właściciel kół nie przekaże ich miastu. Wyposażony w odpowiednie pisma podpisane przez Henryka Skoczka, zjawiłem się na drugim zebraniu. Jego przebieg był podobny do poprzedniego. Ekspert i prezes jednocześnie twardo upierał się, zadając zaniechania budowy basenu. Moje argumenty, że basen będzie jednocześnie pierwszą w Kazimierzu Dolnym fontanną i stanowić będzie element upiększający miasto, nie wywierały na ekspercie żadnego wrażenia.

W tej sytuacji przedłożyłem swoje pisemne plenipotencje i oświadczyłem, że mój mocodawca nie przekaże miastu kół napędowych od parostatku Traugutt. Swym oświadczeniem wszystkich zaskoczyłem, nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W pewnym momencie Burmistrz wstał i łamiącym się głosem rzekł: to już koniec, ale za chwilę dodał, że będzie się starał jeszcze z Heniem Skoczkiem porozmawiać. Eksperci jak nie pyszni, bez słowa ze spuszczonymi głowami opuścili salę narad.

Siedzieliśmy z Heniem w jego mieszkaniu przy kawie, ale nastroje mieliśmy minorowe.

Oto 10 lat starań może pójść na marne. Koła można przekazać do Muzeum Wisły w Tczewie, które o nie wielokrotnie Henryka Skoczka molestowało. Po długim namyśle ulegliśmy bezrozumnej tępej sile, by mieć wreszcie spokój.

NIECH MIESZKANCY MIASTA KAZIMIERZA DOLNEGO PAMIETAJĄ,

ŻE „EKSPERT” I PREZES TPMKD POZBAWIŁ ICH FONTANNY!!!

Jaka przyszłość czeka Towarzystwo Przyjaciół Miasta Kazimierza Dolnego i jego członków?

To nie trudno zgadnąć, gdyż ,,po owocach ich poznacie je”. A oto te owoce:

1/ samowolne wyrzucenie kilku członków o długoletnim stażu,

2/ samowolna weryfikacja listy członków. W jej wyniku liczba członków zmniejszyła

   się o połowę.

3/zapowiedź zmiany statutu,

4/ przyjęcie dwóch nowych członków.

Tak więc przyszłość TPMKD jawi się w czarnych kolorach.

 

                                                                                   Stefan Przesmycki.

      .

Czytany 5366 razy