Wydrukuj tę stronę

ŚDM od kuchni

Oceń ten artykuł
(8 głosów)

Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, czym jest ŚDM. Radosne, kolorowe święto młodych katolików z całego świata zdominowało przekazy medialne w ostatnich dniach. Katechezy, tańce i śpiewy na placach miast czy spotkania z papieżem Franciszkiem ukazały młode oblicze Kościoła. Ten tekst nie będzie jednak kolejnym zbiorem statystyk czy suchą relacją ze Światowych Dni Młodzieży. Będzie świadectwem osoby, która działała na zapleczu jednej z największych imprez organizowanych w ostatnich latach w Polsce.

To nie było moje pierwsze zetknięcie z ŚDM. W dwóch poprzednich edycjach: w Madrycie w 2011 oraz w Rio de Janeiro w 2013 roku uczestniczyłam jako pielgrzym. Były to niesamowite dni, które poniekąd ukształtowały moje dorosłe życie. Uczestnicząc, jako wciąż poszukująca swojej drogi nastolatka, w dwóch  spotkaniach katolików z całego świata, przekonałam się, że wiara nie jest sprawą wyłącznie indywidualną. Przeżywana we wspólnocie z rówieśnikami staje się ugruntowana, a przeświadczenie, że nie warto wstydzić się swoich przekonań staje się nieodłącznym elementem codzienności. Zarówno w Hiszpanii jak i w Brazylii brałam udział w katechezach podczas których biskupi głosili Słowo Boże, wraz z milionami młodych uczestniczyłam w spotkaniach z Papieżem, dzieliłam wraz z nimi wspólne podłogi w szkołach, stałam w wielu godzinnych kolejkach po ciepły posiłek. W życiu nie pomyślałabym, że już podczas następnych Światowych Dni Młodzieży, organizowanych w Krakowie, stanę po drugiej stronie, aktywnie tworząc dzieło, z którego będą mogli korzystać moi rówieśnicy.

Pracuję w firmie producenckiej mającej siedzibę w Warszawie, która zaangażowana jest w projekty w dużej mierze „katolickie”. Tym razem stanęliśmy przed nie lada zadaniem – wyreżyserowania, praktycznie od A do Z dwóch Mszy oraz związanych z nimi pre-wydarzeń podczas ŚDM – Mszy Otwarcia na Błoniach oraz Mszy Posłania w Brzegach, której przewodniczył papież Franciszek. Przez blisko rok intensywnie pracowaliśmy nad scenariuszem: kontaktowaliśmy się z zespołami mającymi wystąpić podczas 3-godzinnego oczekiwania przed Mszą, szukaliśmy konferansjerów, organizowaliśmy transport, stroje, oraz dogadywaliśmy wszystkie szczegóły logistyczne. Biorąc pod uwagę rangę wydarzenia nie było to łatwe zadanie – działaliśmy pod presją czasu, ponieważ ŚDM zbliżał się wielkimi krokami, a piętrzące się trudności wywoływały stres w całej ekipie. Wspólnymi siłami daliśmy jednak radę – zrobiliśmy co tylko mogliśmy przed wyjazdem do Krakowa. Teraz pozostało tylko działanie już na miejscu. 7 dni, od 24 do 31 lipca. Dni bardzo intensywnych, gdzie każda minuta była na wagę złota. Ale również dni błogosławionych, podczas których Opatrzność nieustannie nad nami czuwała sprawiając, że końcowy sukces uznaliśmy po prostu za cud.

Z jednej strony cieszyłam się na myśl, że będę miała swój wkład w organizacji ŚDM. Z drugiej było mi szkoda tej atmosfery i spotkań, które w dużej mierze przeszły mi koło nosa. Kiedy moi znajomi z rodzinnej parafii w Kazimierzu witali kolejne grupy z Chorwacji, Serbii czy Tanzanii, ja pracowałam już na miejscu, w Krakowie. Podczas gdy pielgrzymi z całego świata brali udział w katechezach czy spotykali się w różnych miejscach Krakowa by tam cieszyć się swoją obecnością i wielbić Boga – ja wykonywałam setki telefonów i brałam udział w codziennych próbach. Momentami pojawiało się nawet poczucie frustracji, że nie mogę aktywnie uczestniczyć w święcie, na które czekałam trzy lata. Pobudki o 4-5 nad ranem oraz praca do godz. 20-21 sprawiały, że nie było czasu na cieszenie się klimatem Światowych Dni Młodzieży. Jednak okazało się, że Pan Bóg jest sprawiedliwy i zwraca stukrotnie.

Po pierwsze, miałam okazję ujrzenia z bliska papieża Franciszka. Mimo, że widziałam go już w Rio de Janeiro, gdy przejeżdżał ulicami miast, to teraz było to inne spotkanie. Z dala od tłumów pielgrzymów, w strefie, gdzie byli tylko organizatorzy oraz pracownicy BOR. Stojąc kilka metrów od głowy Kościoła cieszyłam się, że mogę widzieć człowieka promieniującego wiarą i radością. Było to niesamowite przeżycie. Po drugie, spotkałam wielu niesamowitych ludzi, dla których praca nad ŚDM stała się sensem życia. Poświęcając swój czas oraz siły dokładali cegiełkę do tego wielkiego dzieła. Uczyli mnie cierpliwości i pokory płynącej z przeświadczenia, że to, co robimy nie jest dla nas – ale dla innych. Ponadto – działając na „zapleczu” wszyscy byliśmy sobie równi. Niezależnie, czy był to Adam Sztaba, Krzysztof Skórzyński czy inne ze znanych nazwisk, wszyscy byliśmy skoncentrowali na współpracy. Nie było miejsca na egoizm, czy wywyższanie się nad innymi. Od wolontariuszy, przez członków ekip po reżyserów – każdy dokładał coś od siebie, tak, by wspólny efekt stanowił owocne przeżycie dla pielgrzymów. Stojąc tuż przed rozpoczęciem Mszy Posłania na ołtarzu w Brzegach, widząc wokół siebie miliony pielgrzymów poczułam, że mimo, iż nie spotykamy się bezpośrednio, to gromadzimy się w jednym celu – by wspólnie się modlić i wyznawać swoją wiarę. I wreszcie po trzecie – Pan Bóg, tak jak już wspomniałam, podczas dwóch Mszy oraz pre-wydarzeń, uczynił wiele cudów. Byłam świadkiem tego, czego nie zarejestrowały kamery i co umknęło uwadze pielgrzymów zgromadzonych na Błoniach i w Brzegach – wiele rzeczy sypało się i waliło dosłownie w ostatniej chwili – część uczestników procesji symboli ŚDM nie dotarła na miejsce, ktoś mający czytać czytanie podczas Mszy Posłania również się nie pojawił, kartoniada na zakończenie Mszy Otwarcia miała się w końcu nie odbyć – słowem, byliśmy postawieni w sytuacji, gdzie trzeba było działać błyskawicznie i modlić się o cud. Z każdej z tych sytuacji wychodziliśmy obronną ręką. Ręką Boga, który czuwał nad nami i nam dopomagał, bo jak całą ekipą stwierdziliśmy – ludzkimi siłami to nie miało prawa się odbyć. A jednak się odbyło.

Następny ŚDM odbędzie się w Panamie. W kraju, do którego z pewnością przyjedzie wielu pielgrzymów z obu Ameryk. Mam nadzieję, że pojawi się tam również wielu Europejczyków. A co do mnie – niezależnie czy w roli organizatora, czy pielgrzyma, jestem pewna, że chcę tam być. I zrobię wszystko, by swoje marzenie zrealizować. Bo ŚDM to święto, które warto przeżyć niezależnie od wieku, przekonań czy siły wiary. Niezależnie z jakim nastawieniem tam pojedziemy, zawsze zmienia nasze życie.

 

Katarzyna Gurmińska

 

Czytany 3540 razy