Wydrukuj tę stronę

Dzwon wzywa na stoki

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Na trasach narciarskich na zboczach Piz Martegnas w Szwajcarii śnieg naturalny trudno odróżnić od sztucznego

Błyszcząca wstęga lodu, łagodnie opadając, a czasem lekko się wznosząc, biegnie wzdłuż rzeki Sures leśnym szlakiem o szerokości trzech, czterech metrów. Dla wprawnych łyżwiarzy to fraszka. Ale ci, którzy od lat nie mieli łyżew na nogach, przeżywają tu trudne chwile. Zwłaszcza na bardziej stromych i krętych odcinkach jedynym ratunkiem bywa lądowanie w śnieżnej zaspie na poboczu. Mimo to chętnych do zmierzenia się ze „skateline” nigdy nie brakuje.

Cepry na lodzie

Pociąg o czerwonych, liczących pół wieku zabytkowych wagonach pnie się zboczami dolin Sures i Albula po przęsłach wysokich kamiennych wiaduktów i wykutymi w skałach tunelami tworzącymi łuki i spirale we wnętrzu gór. Kolej Retycka w szwajcarskim kantonie Gryzonia, niezwykły pomnik XIX-wiecznej sztuki inżynierskiej, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, to jeden z najcenniejszych zabytków techniki na świecie. Szlak łyżwiarski urządzony poniżej jej torów, na dnie doliny, nie jest na razie aż tak znany. Niemniej przyciąga w ciągu roku kilka tysięcy łyżwiarzy z całej Gryzonii oraz zagranicznych gości spędzających narciarskie wakacje w odległym o kilka kilometrów Savognin i w niedalekich słynnych kurortach Davos i St. Moritz.

Kiedyś była to zwykła leśna droga, którą wywożono siano z hal. Potem wytyczono tu trasę dla narciarzy biegowych, ale z powodu bliskości rzeki i braku słońca często pokrywała się lodową skorupą. W końcu jeden z górali z Suravy wpadł na pomysł – jeśli nie można pozbyć się lodu, trzeba go wykorzystać. W ten sposób przed sześciu laty powstał pierwszy w Szwajcarii naturalny szlak łyżwiarski należący do spółki prawie 200 miejscowych gazdów. Dziś to jedna z największych zimowych atrakcji w okolicach Savognin.

Mistrzowie naśnieżania

Mieszkańcy tych stron z dawien dawna słynęli z postępowych przedsięwzięć. Przed kilkudziesięciu laty to właśnie w Savognin zaczęto pierwszy raz w Szwajcarii wytwarzać sztuczny śnieg. Miejscowi specjaliści wciąż uchodzą za mistrzów w tym fachu. I rzeczywiście – na tutejszych trasach narciarskich śnieg naturalny trudno odróżnić od sztucznego.

Duch przedsiębiorczości w dolinie Surses przechodzi z pokolenia na pokolenie. Przodkami dzisiejszych mieszkańców Savognin byli rzutcy kupcy i przewoźnicy, którzy potrafili wykorzystać wszystkie atuty wynikające z położenia osady na rzymskim jeszcze szlaku prowadzącym przez przełęcze Julier i Septimer znad górnego Renu do Italii.

Z czasów świetności w XVII w. pozostał w miasteczku zabytkowy most na Julii i aż trzy wkomponowane w górskie stoki barokowe kościoły, w tym świątynia Son Martegn z monumentalnymi freskami znanego mediolańskiego malarza Carla Nuvolone. Dziś ich dzwony wzywają nie tylko wiernych do porannej modlitwy, ale także narciarzy do wyruszenia na stoki.

Los sprzyjał osadzie aż do końca XIX w., gdy wybudowanie kolei do Włoch przez tunel pod Przełęczą św. Gotharda podcięło podstawy jej bytu. Górale z Sures znów musieli się zająć wypasaniem krów i owiec oraz robieniem serów. Odmianę przyniosło dopiero pojawienie się w dolinie, pół wieku temu, pierwszych narciarzy i turystów. Na zachodnich stokach doliny wytyczono 80 km tras narciarskich, na których jeżdżą głównie mieszkańcy Chur i Zurychu oraz goście z Niemiec. Narciarzy z innych krajów – choć od dwóch lat spotyka się tu m.in. Polaków – wciąż jest niewielu.

Raclette po retoromańsku

Na nartach jeździ się w Savognin na rozległych i prawie bezleśnych stokach wznoszącego się od zachodu nad osadą Piz Martegnas (2670 m n.p.m.). Na szczyt dostać się można, z dwoma przesiadkami, trzema kolejnymi wyciągami krzesełkowymi. Większość narciarzy, a zwłaszcza snowboardzistów, zjeżdża z niego po lewej stronie biegnącą wprost w dół czerwoną trasą nr 1 stanowiącą główną magistralę narciarską ośrodka lub biegnącą szerokim łukiem łagodną trasą niebieską.

W prawo zbiega narciarski szlak prowadzący na oddalone o kilkaset metrów, leżące za grzbietem Crap Farreras, stoki Piz Cartas (2713 m n.p.m.). Przed południem ten wielki słoneczny kocioł z brzegami zwieńczonymi koronką strzelistych turni – na jego dnie leży maleńka osada Radon – jest zwykle prawie pusty. Na szerokich, czerwonych głównie, trasach poprowadzonych między wyciągami orczykowymi, którymi wjeżdża się na Piz Cartas i Crap Farreras, widać jedynie pojedyncze linie narciarskich śladów. Ale z roku na rok owych śladów w dolinie Sures przybywa.

Lokalny, dawniej odwiedzany głównie przez Szwajcarów, ośrodek narciarski staje się coraz bardziej znany także poza granicami kraju. Wciąż jednak, mimo napływu turystów, w tym tłumów młodocianych snowboardzistów, osada żyje własnym, statecznym życiem, łącząc zamiłowanie do nowinek z nieustępliwym konserwatyzmem i przywiązaniem do odwiecznych tradycji. W tym kulinarnych – do górskiej gospody Roggis Baizli na hali Tigignas przyjeżdża się z całej Gryzonii na raclette, czyli grillowane rozmaitości podlane roztopionymi serami. Przede wszystkim jednak chodzi o rodzimy język. Savognin to jedna z niewielu szwajcarskich gmin, w których ponad połowa mieszkańców posługuje się wciąż prastarą mową retoromańską wywodzącą się z antycznej łaciny. Pobrzmiewają w niej nuty wcale nie włoskie, jak można by się spodziewać po bliskości Italii, lecz hiszpańskie.

Rzeczpospolita
 
Czytany 5319 razy